Ryszard i kuropatwy

Oglądam sobie od czasu do czasu po jednym odcinku (lub czasem po dwa odcinki), The Partridge Family i stwierdzam, że jak na rok 1970, to całkiem niezłe zjawisko telewizyjne. Jestem już na 19 epizodzie, seria pierwsza i oglądam dalej.

Oglądając ten serial tak czasem sobie myślę, czy przypadkiem ktoś płynąc z rodziną na barce po Renie, nie obejrzał tego serialu i nie skopiował tego w rzeczywistości i dochodzę do wniosku, że to chyba jeden z nielicznych (istniejących jednak przypadków) kiedy Ameryka wymyśla coś swojego, a potem ktoś robi z tego ksero z długimi włosami (wyprowadź mnie z błędu jeśli w nim jestem).

Gościnne występy w serialach, to coś co lubię, w niektórych nawet co odcinek jest jakiś Gość gwiazda. Nie jest inaczej w przypadku Kuropatw**. W ODEcinku 18  Soul Club, jednym z gości jest Richard Pryor; cały odcinek jest jakby pod wpływem hasła, lub pod hasłem Black is beautiful, co bardzo mnie zafrapowało, w momencie kiedy Daniel odwiedził stowarzyszenie kultury Afro była nadzieja na zakończenie odcinka w stylu Human Tornado. Jadnak ponieważ bliżej temu serialowi do serialu rodzinnego niż 42giej ulicy i blaxploitation, rozwiązanie akcji było raczej low violence. I coś chyba jest w tym, co ktoś kiedyś powiedział***, że mając ochotę popełnić samobójstwo, przechodzi ci ona bo przecież musisz obejrzeć kolejny odcinek T.P.F.

____________________________________________

***nie będę przytaczał pochodzenia sparafrazowanego cytatu, bo kto zna, ten zna

**poprawna forma to Kuropatw nie Kuropatew

3 na 4tek

Nie ma to jak Anna Karina u Godard’a, do tego Dorociński u Wojtyszki i pan z Dużą  głową (Michael Berryman) u Crawena.

Obejrzałem (w ciągu dwóch dni) 4 odcinki rodziny Kuropatw , jak na lata 70te nie jest zły ten sitcom.